Masakra w Pobikrach

Loader Ładowanie...
EAD Logo W zależności od szybkości łącza internetowego dokument może otwierać się nawet przez kilka minut. Otwieranie trwa zbyt długo?

Załaduj ponownie Załaduj dokument ponownie
| Otwórz Otwórz w nowej karcie

Pobierz [102,09 KB]

[s. 658]                                    MASAKRA W POBIKRACH

Welwel Ptaszek

   [s. 658-661]

Przed swoją inwazją, Niemcy ostrzelali Ciechanowiec z wielkich dział. Szrapnele padały na żydowskie domy, niosąc wielkie zniszczenia.

23 czerwca 1941 r. mój brat Icchak poszedł do Wiktorzyna w poszukiwaniu mojej matki. Niemcy zauważyli go idącego przez zboża i zabrali do wsi Wyszonki. Zmuszono go do wykopania własnymi rękoma dołu obok kościoła i zastrzelono go tam. Po dwóch tygodniach, strażnik mostów przyszedł do mnie, przekazując mi smutną wiadomości, że mój brat nie żyje, a jego ciało leży w otwartym dole. Natychmiast pojechałem do wsi Wyszonki, zebrałem minjan Żydów i przywiozłem mego brata na żydowski cmentarz.

Życie w miasteczku stało się ciemne i gorzko nieznośne. O godzinie piątej rano trzeba było meldować się w pracy, do przenoszenia ciężkich kamieni z jednego miejsca na drugie, do kopania i zasypywania gliniastych dołów i wykonywania innych podobnych zadań. Przy pracy nie dawano żadnego pożywienia i płacono wynagrodzenie w postaci potężnych ciosów. Zadręczani Żydzi byli rzeczywiście „szczęśliwi”, kiedy kończył się dzień pracy.

Pewnego ranka oprawcy zamordowali Chaima Buckiewicza, ponieważ został oskarżony o bycie zaangażowanym w komunizm. Zamordowali również syna Pesacha Złotołowa, ponieważ on został oskarżony o czytanie komunistycznej literatury w ukryciu. Odnośnie chłopca Icze Zeligera, miała miejsce straszna tragedia. Zakuto go wykręciwszy jego ręce do tyłu. W takiej okropnej pozycji musiał męczyć się przez siedem tygodni. Potem, mordercy uczynili mu „łaskę” i zastrzelili go. Po tym bestialstwie, mordowanie czasowo ustało.

Obłożyli ludność żydowską wysokimi opłatami. W getcie panował [s. 659] wielki głód. Żydzi wyprzedawali chrześcijanom wszystko, co mieli, za kawałek chleba. To jednak nie wystarczało i pod wielkim ryzykiem Żydzi sprowadzali produkty z zewnątrz. Wnoszenie towarów z zewnątrz nie było dozwolone. Przenoszenie jedzenia do getta było natychmiast karane karą śmierci. Żywność była dostarczana zgodnie z normami, które zostały ustalone przez niemieckiego burmistrza. Wwóz żywności był w rękach Polaka, Pszczółkowskiego, który zwykł przesyłać do getta tylko małą część produktów. On sprzedawał większą część Polakom, mówiąc im, że Żydzi mieli wystarczająco jedzenia.

31 października 1942 r. Judenrat ogłosił, że młodzi ludzie powinni udać się do Pobikier, aby zbierać drewno dla starszych mieszkańców. W rezultacie tego, 240 młodych mężczyzn i 20 kobiet zostało tam zabranych. Przygotowano miejsce z 13 dużymi pomieszczeniami, mogącymi pomieścić po 20 osób w każdym. Prowadzącym 260 młodych ludzi był komendant Dawid Trejbacz. Towarzyszył mu Alter Szemkowski z Judenratu i kilku żydowskich policjantów. Dano nam dużą ilość ziemniaków i chleba do wzięcia ze sobą.

Wszystko sprawiało wrażenie, że mieliśmy pracować przez długi czas. Następnego ranka, o godzinie piątej rano usłyszeliśmy dochodzące do nas hałasy. Wszyscy instynktownie podbiegliśmy do okien i zobaczyliśmy uzbrojonych Niemców oraz policjantów polskich zbliżających się do nas. Natychmiast zrozumieliśmy, że byliśmy straceni. Niemcy zamknęli wszystkie pomieszczenia z zewnątrz. Następnie, otworzyli pierwsze lokum, wyprowadzili 20 osób i zaprowadzili ich pod pałac, który otoczony był głęboką wodą. Do niego prowadził mały mostek. Kiedy pierwsza grupa została odprowadzona, Dawid Trejbacz zapytał Niemca: „Jaki jest tego cel? Byliśmy tu sprowadzeni do długotrwałej pracy.” Niemiec odpowiedział, że otrzymał pilną wiadomość, aby sprowadzić nas z powrotem do Ciechanowca, ponieważ Romanus miał przeprowadzić ważne prace i brakowało mu robotników.

W międzyczasie opróżniono wszystkie pomieszczenia i skoncentrowano więźniów obok pałacu – po pięć osób w rzędzie. Kiedy tak staliśmy, mordercy podeszli do nas, wiążąc [s. 660]  nas sznurkiem za szyję wszystkich w pierwszym i ostatnim rzędzie. Na bokach szeregów zaś związali nas za ręce, tak że sformowany został rodzaj zamkniętego pudełka. Kiedy tak staliśmy spętani jak owce czekające rzezi, policjant o nazwisku Prokop zbliżył się do Berla Wojnowicza, który stał obok mnie. Z najwyższą ostrożnością włożył w jego rękę mały nóż, szepcząc do niego w sekrecie, że oni mieli nas rozstrzelać. Udzielił rady, aby przecinać sznurki, kiedy będziemy przeprowadzani przez mostek i uciekać najszybciej jak to możliwe.

W towarzystwie siedmiu uzbrojonych Niemców i 20 polskich policjantów przyprowadzono nas do pobikrowskiej cegielni. Dochodząc do pewnego miejsca, Niemcy rozkazali polskim policjantom przesunąć się na jedną stronę. Wkrótce potem usłyszeliśmy strzały. Berl Wojnowicz nie stracił odwagi i szybko rozcinał sznurki. Uciekaliśmy z nadludzką siłą. Wśród nas był młody mężczyzna z Wołkowyska, który nosił zapalniczkę. Zapalił ją i rzucił w słomę, która leżała na polu. Wkrótce potem byliśmy spowici przez gęste kłęby dymu.

Mordercy zgubili nasze tropy i to nas ocaliło. 51 osobom udało się uciec. Przebyliśmy około 20 kilometrów od Pobikier. We wsi Konarze spotkałem moich rodziców i siostrę. Zdecydowaliśmy pozostać w tym miejscu, ponieważ goje, którzy nas ukryli, zachowywali się przyjaźnie w stosunku do nas. Pewnego wieczora, żona naszego rządcy, z oczyma pełnymi łez, przyszła do mojej matki i poradziła, aby opuścić miejsce, ponieważ Niemcy dowiedzieli się, że Żydzi ukrywają się we wsi. Wkrótce odeszliśmy do wsi Łuniewo. Dzień później Niemcy wtargnęli do goja, u którego mieszkaliśmy. Pobili go okropnie, aby zmusić do ujawnienia naszych namiarów. Goj zaprzeczał, że nas kiedykolwiek widział. Niemcy zesłali go do obozu, gdzie dręczono go tak bardzo, że po krótkim czasie zmarł.

W Łuniewie moi rodzice i moja siostra czuli się mniej lub bardziej bezpiecznie. Ja, włócząc się po okolicznych wioskach, szukałem żydowskich niedobitków z Ciechanowca. Kiedy dotarłem do wioski Zawisty, gospodarz powiedział mi, że Szejndl Ser ukryła się z inną kobietą w jego stajni. Pierwsze spotkanie z nią zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Szejndl leżała na poddaszu. [s. 661] Była bardzo smutna i rozczarowana. Poprosiłem ją, aby poszła ze mną, ponieważ wielkie niebezpieczeństwo groziło jej w tej kryjówce. Nie poszła ze mną, ponieważ kobieta z którą się ukrywały, obiecała wyrobić jej dokument mówiący, że była polską dziewczyną.

Kilka dni później, żona gospodarza powiedziała mi, że jej mąż wysłał Szejndl do chrześcijanina mieszkającego we wsi Trynisze. Szybko udałem się w to miejsce. Szejndl poprosiła mnie o doprowadzenie jej do wsi Czaje. Jej ojciec kupił tam kiedyś dom i ona była pewna, że miejscowi goje będą ją ukrywać. Tak też było. Ukrywała się w wiosce u zaprzyjaźnionego chrześcijanina przez miesiąc. Niestety sąsiedzi odkryli, że była żydowską dziewczyną. Została odprowadzona do wsi Rudka i zostawiona w rękach Niemców. Tam zginęła śmiercią męczennicy.

Koniec moich rodziców był taki sam. Moja matka została zamordowana w Łuniewie. Memu ojcu udało się uciec i chronił się w kilku kryjówkach. Jednak goj ujął go i przyprowadził Niemcom jako „upominek”. Za ten „prezent” otrzymał dwa kilo soli. Ja udałem się do wsi Złotki. Tam spotkałem moją siostrę Rachelę, jej męża Rubena Josefa Chazana i ich trójkę dzieci. Pozostaliśmy tam u Polaka od 13 lipca 1944 r. aż do wyzwolenia. Moja siostra Itka mieszka obecnie w Białymstoku. Moja siostra Rachela, jej mąż i dzieci żyją w Ameryce.

 (wybór tekstu i tłum. Mirosław Reczko)

Dodaj komentarz